ich troje

Nie będzie to wpis o moich poszukiwaniach Pana pośród różnych „świeckich” dźwięków ani o motywach chrześcijańskich w popkulturze. Nie będzie to też wpis o tym, czy czytać „Gościa Niedzielnego”, „Nasz Dziennik” czy „Tygodnik Powszechny”, choć niewątpliwie w Dniu Środków Masowego Przekazu dyskusja na temat stanu polskich mediów katolickich by się przydała. Chcę, żeby to był miły niedzielny wieczór – dlatego kilka słów o trzech niezwykłych osobach, które bardzo mnie inspirują.

Muzyki chrześcijańskiej z roku na rok tworzy się coraz więcej. I na szczęście z roku na rok jest ona na coraz wyższym poziomie – zarówno pod kątem kompozycji, tekstu, jak i wykonania czy produkcji. W samej Polsce jest przynajmniej kilkanaście zespołów (lub solowych podmiotów wykonawczych), które wychwalają Pana i opowiadają o różnych drogach do Pana Boga prowadzących – począwszy od Arki Noego, poprzez nowy świetny projekt niemaGOtu, kultowe chóry DEUS MEUS i TGD, aż do seminaryjnych zespołów muzycznych. Pośród różnych inicjatyw „świeckich”, mnie szczególnie – z racji „branży” – dotykają inicjatywy podejmowane przez tych, którzy oddają się Panu Bogu na całego poprzez święcenia albo konsekrację zakonną. Nie chcę robić dziś przeglądu śpiewających zakonnic i księży, chcę zostawić Wam troje tych, którzy mnie najmocniej mobilizują i do modlitwy, i do rozwijania talentów.

Siostrze Cristinie Internet usłyszał dzięki przesłuchaniom do włoskiej edycji „The Voice” – młoda zakonnica nie tylko porwała publiczność, ale odwróciła cztery fotele i koniec końców zwyciężyła w walce o tytuł głosu Włoch w 2014 roku. Jej udział w programie typu talent-show wzbudził oczywiście mnóstwo kontrowersji, czas pracy nad płytą zbiegł się z chwilą odnawiania ślubów – ale siostra (dobry rocznik ’88!) udowodniła, że o Pana Boga jej chodzi w tym wszystkim, co robi. I faktycznie, gdy ogląda się jej występy z „The Voice”, to wygrywa przede wszystkim wiarygodność – Siostra Cristina śpiewa z serca dla Tego, którego ukochała.

Wydana w grudniu 2014 roku debiutancka płyta zakonnicy przyniosła słuchaczom studyjne, odrobinę bardziej stonowane oblicze Siostry Cristiny. Album, zatytułowany po prostu Sister Cristina, wypełniają głównie covery – usłyszymy Fix you Coldplay’a, rozpoczynające przygodę z „The Voice” No one Alicii Keys czy Like a virgin Madonny (swoją drogą, Madonna podlinkowała teledysk do tej interpretacji na swoim facebooku).

Okładka debiutanckiej płyty siostry jest bardzo wymowna – duży skórzany fotel nie jest dla niej, centralne miejsce jest dla Kogoś Innego, prawdziwą Gwiazdą jest nie ona – ona siedzi obok. Nie jest to album wybitny – ale mnie przekonuje doborem repertuaru. Bo zarówno w programie, jak i w studiu, Siostra Cristina udowadnia, że można w popkulturze znaleźć takie słowa i dźwięki, którymi można opowiedzieć o swojej miłości do Jezusa. Sam często korzystam z ulubionych piosenek, żeby opowiadać o Panu Bogu i żeby do Niego mówić. Czekam na kolejne dokonania Siostry Cristiny i z serca jej kibicuję – nie tylko dlatego, że jest moją rówieśniczą, ale przede wszystkim dlatego, że w kolorowym świecie popkultury, ona – wciąż w jednokolorowym habicie – udowodniła, że prawdziwe kolory są w sercu pełnym Boga.

ks. Kubie Bartczaku powiedzieli mi uczniowie – na jednej z pierwszych lekcji w minionym roku szkolnym dowiedziałem się, że jeden z moich braci w kapłaństwie, prezbiter z Wrocławia, nieźle rymuje. Poszukałem, posłuchałem – i zamówiłem debiutancki album ks. Jakuba Powołanie. Nie jestem hip-hopowym znawcą, ale od razu ks. Kuba przekonał mnie tekstami. Zawsze podziwiałem hip-hopowców za niezwykłą zdolność rymowania – tym bardziej cieszy, jeśli ktoś rymuje o Panu Bogu.

Debiutancki album nie tylko podbił serca uczniów w całej Polsce, ale zebrał dobre recenzje w „prasie fachowej”, a rapujący ksiądz stał się nawet bohaterem jednego z reportaży w radiowej Trójce. Hip-hop wyznaczał życie Jakuba Bartczaka jeszcze długo przed seminarium, dlatego dziś, już jako ksiądz, tak swobodnie się porusza po hip-hopowej poetyce i estetyce. Podobnie jak Siostra Cristina – ks. Kuba ujmuje szczerością. W tekstach czerpie garściami ze swojego serca, ze swojej biografii i fascynacji Panem Bogiem.

Debiutancki album wyprodukowany jest świetnie – a głos znawców (zarówno krytyków, jak i słuchaczy) utwierdza mnie w tym przekonaniu (jak pisałem, grunt hip-hopowy wciąż jest dla mnie trochę niepewny). Cieszę się, że młody polski ksiądz dociera do ludzi z słuchawkami na uszach – i dzięki temu ma szansę do nich dotrzeć Pan Bóg. Ks. Kuba nigdy nie przestaje podkreślać, że najpierw jest księdzem, a muzyka jest formą jego posługi, a nie głównym celem. Ta świadomość świetnie uzupełnia jego przekaz. Na ten rok zapowiedziana jest druga płyta ks. Kuby, na którą z ciekawością czekam. Jego numery – i jego postawa – mobilizują mnie do modlitwy i do słuchania młodych. Po to, by móc jeszcze trafniej o Panu Bogu opowiadać – ale żeby też Pana Boga nie przestawać nigdy szukać.

Ksiądz Rob Galea do czwartu pozostawał mi całkowicie nieznany – ale jego występ w australijskiej edycji X Factora dzięki katolickim mediom dotarł i do mnie. I ucieszył mnie niezmiernie.

Starszy ode mnie prawie trzy lata święceniami ks. Rob pochodzi z Malty, obecnie posługuje w Australii i – jak dowiedziałem się już z internetów – robi mnóstwo niezwykłych rzeczy, wszystkie dlatego, że ma serce rozpalone dla Pana Boga. W grafiku koncertowym pomiędzy różnymi występami zaprasza też na celebrowane przez siebie msze, a na YouTubie pośród teledysków można znaleźć też jego świadectwo powołania. Na xfactorowym castingu zrobił niezłe zamieszanie. Zresztą nie ma się co dziwić – świetnie śpiewa, ma na koncie masę koncertów i kilka płyt. O albumach dziś nie napiszę nic, bo dopiero zbieram się do zamówienia całej dyskografii.

Podobnie jak ks. Kuba Bartczak, ks. Rob Galea zaznacza, że najpierw jest chrześcijaninem, później księdzem – i dopiero muzykiem. Mocno podkreśla, że jego muzyka jest częścią jego posługi, ale że ona ma sens tylko w kontekście tego, kim jest jako ksiądz – w kontekście służenia Panu Bogu. Singlowe numery to trochę popu, trochę ballad z tekstami skierowanymi w stronę Pana Boga. Dużo w tym słońca, nawet przy smutniejszych numerach. Najnowszy singiel ks. Roba, Get up again, na tyle skutecznie wpadł mi w ucho, że ma szansę stać się jednym z hitów mojej tegorocznej jesieni – nie tylko muzycznie, ale i „światopoglądowo”. Słucham piosenek ks. Roba od tych kilku dni, przeglądam jego wypowiedzi – i jemu też kibicuję. Cieszę się, że Pan Bóg pozwala działać mu tak mocno i z rozmachem na Jego chwałę.

„Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie” (Łk 12,48) – to słowo wraca do mnie przy okazji działań siostry Cristiny, ks. Kuby, ks. Roba. Wraca jako przypomnienie, przestroga, zachęta. A ich przykład mocno mnie mobilizuje, żebym się za siebie brał, czasu nie marnował i oddawał Panu Bogu (i na Jego chwałę) moje talenty, czas, pasje. Każde z nich też do Pana Boga mnie prowadzi – i Jemu za to dziękując, za nich chcę się modlić. Do tego też zapraszam Was – módlcie się za tę trójkę, módlcie się za wszystkich księży, zakonników i zakonnice, którzy robią piękne sprawy na Bożą chwałę. I módlcie się też, proszę, za nas – którzy „w branży” wciąż trochę tych talentów zakopujemy. Wierzę, że z Bożą pomocą damy radę.

Zachęcam do „zaprzyjaźnienia się” z twórczością tej trójki. Siostra Cristina doczekała się oficjalnej strony, można ją też polubić na facebooku, podobnie jak ks. Kubę. Na oficjalnej stronie ks. Roba można ściągnąć legalnie i za darmo jego najnowszą piosenkę; na facebooku mnóstwo świeżych informacji z okazji xfactorowej przygody. Piękne Boże inspiracje przekazujmy sobie nawzajem – by prawdziwie Pan był uwielbiany i poznawany. Bo przecież to o Niego w życiu chodzi.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *