ostatni czwartek miesiąca

Najpierw jest słońce i ciepły wiatr, i chmury jasne, spokojne. Ale czasami później robi się duszno, potem nadchodzi burza. Długo, długo – i wreszcie cisza. Tylko cisza.

Pierwsze czwartki miesiąca przeżywa się w Kościele zwyczajowo jako dzień modlitw o nowe powołania kapłańskie, o wytrwałość dla powołanych, o świętość dla księży. Te pierwsze czwartki kierują serca w stronę Wieczernika, gdzie Pan Jezus w swojej ogromnej miłości zostawił nam Siebie – i przypominają, że On wybrał tych, których „sam chciał”, żeby z Nim byli. Te pierwsze czwartki są albo trochę rozbiegane (bo jednak w środku tygodnia), albo bardzo ładne (bo przypominają ważne sprawy), a nawet jeśli bywają smutne (bo powołań brakuje), to jednak są okazją modlitewną raczej radosną. Bo kapłaństwo, kapłani – to też, niezależnie od wszystkiego – dość radosna okazja modlitewna.

Pamiętam, że jeszcze w trakcie przedseminaryjnego roku studiów w stolicy, wpadła mi w ręce książka ks. Piotra Dzedzeja Porzucone sutanny, wywiady z tzw. „byłymi księżmi”. Przeczytałem ją w dwa wieczory i… zrobiło mi się strasznie smutno. Bo te wywiady, choć przejmujące, to jednak zostawiają czytelnika w jakiejś pustce. To wrażenie utrzymywało się we mnie dość długo – choć na dopełnienie owego smutku musiałem jeszcze poczekać.

Gdy zostałem klerykiem pierwszego roku, zacząłem poznawać osobiście i z opowiadań różnych księży, słyszałem też trochę o tych „byłych”. Celowo biorę ten zwrot w cudzysłów, bo święcenia są niezmazywalne, trwają do końca świata – więc nawet ktoś, kto postanawia już po święceniach zrezygnować, to księdzem będzie już na całą wieczność. Byłem chyba na drugim roku seminarium, gdy dowiedziałem się, że jeden z chłopaków, w którego świeceniach uczestniczyłem, zrezygnował. Ten smutek z poprzedniego akapitu wrócił ze zdwojoną siłą – choć nie wiedziałem dlaczego. Rok po roku przez moje seminaryjne lata ktoś odchodził – w tym księża dobrze mi znani, koledzy. Nie było ich wielu, w sumie pięciu, ale za każdym razem była ta sama reakcja – wielki smutek, rwanie i rozdzieranie serca, dużo modlitwy. Bez ocen, bez gorszenia się – bo do czego miałoby to mnie doprowadzić?

Gdy szedłem do święceń diakonatu, później prezbiteratu, to miałem w sercu tę pewność, że trzeba się modlić „za tych, którzy stanęli z boku” (takiego zwrotu użył kilka lat temu nasz Arcybiskup na Mszy Krzyżma). Bo przecież każdy z nich przez święcenia jest moim bratem. Pamiętam każde ze spotkań z tymi braćmi z ostatnich lat – każde z nich tak samo przeżywam.

Szukałem dobrej okazji do tego, by modlić się za tych braci ze wspólnotą parafialną – i tuż po święceniach kapłańskich jakoś jasne dla mnie się stało, że skoro pierwsze czwartki miesiąca są związane z wołaniem o powołania, to ostatnie czwartki można ofiarowywać za tych którzy stanęli z boku. Tę modlitwę od prawie roku kontynuuję, zachęcam do niej też innych. Nie oceniać, nie pytać – ale wołać o miłosierdzie.

Dlaczego piszę o tym na blogu? Bo wierzę, że ta modlitwa ostatnich czwartków miesiąca (i każda inna), choć nie jest radosną okazją modlitewną, to nie będzie bezowocna. Wierzę, że tym braciom tej modlitwy trzeba – na każdej z dróg, którą dziś idą do Pana Boga. Dlaczego piszę o tym dziś? Bo dziś jest i ostatni czwartek miesiąca, i święto Jezusa Chrystusa Najwyższego i Wiecznego Kapłana, dziś Mszą modliłem się za tych, którzy „odeszli”. Tyle mogę im dać, tyle mogę dla nich zrobić.

Nie wiem do dziś, dlaczego Pan Bóg wlał mi w serce „byłych księży” – ale skoro to zrobił, to chcę na to rwanie odpowiadać. Dlatego też zachęcam do modlitwy za nich – cichej, prostej, braterskiej. Na pytania bez odpowiedzi zostaje On – On tylko.

[są sprawy, których nie opowie nawet piosenka – wtedy ratuje mnie Ólafur Arnalds. Dlatego kilka jego dźwięków zostawiam. Smutne, że hej – ale jakie piękne!]

10 comments

  • xx pisze:

    Modlitwa niczego nie zmienia oprócz straty czasu modlącego się. A, że księża odchodzą to i słusznie. Najczęściej na kapłana idzie „ogarnięta” jednostka (choć to nie jest reguła, znam wiele „oferm” pchających się do seminarium ze względu na stosunkowo łatwe „ułożenie sobie życia”), aż dziw bierze, że te sześć (dobrze pamiętam?) lat nie każe jej zawrócić z tego błędnego kursu… Na szczęście, w tym przypadku, nietrudno naprawić swój błąd. Nie rozumiem, jak człowiek, który umie dodać „dwa do dwóch”, a tym bardziej istota ponad przeciętna, może dać się omamić w taki sposób całej tej dziwnej strukturze, że aż chce poświęcić swoje życie… Bóg, bogiem, ale dać się zredukować do części kościoła – tego nigdy nie zrozumiem.

    Jedno muszę przyznać, muzyka bardzo ciekawa.

    • Księdza.pl pisze:

      Z racji branży i przekonań głęboko wierzę, że modlitwa jednak coś zmienia i stratą czasu nie jest. Dzięki jednak za Twoje zdanie, choć przy swoim zostanę 🙂

    • księdza.pl pisze:

      Z racji branży i przekonań głęboko wierzę, że modlitwa jednak coś zmienia i stratą czasu nie jest. Dzięki jednak za Twoje zdanie, choć przy swoim zostanę. Może dlatego, że Pana doświadczam naprawdę codziennie 🙂 Cieszę się, że Ólafur zaciekawił. Pozdrawiam!

  • Ewa pisze:

    Wspaniały pomysł z tymi ostatnimi czwartkami miesiąca! Ci „byli” księża szczególnie zasługują na modlitwę. Są tylko ludźmi. Choć wybranymi do niezwykłych misji, to jednak tylko ludźmi. I jak każdy z nas mogą się czasem pogubić. Ten krótki wpis uzmysłowił mi, jak ważna jest modlitwa nie tylko za nowe powołania i księży hmmm… praktykujących, ale i za tych pogubionych. Dziękuję

    • Księdza.pl pisze:

      Cieszę się! Wierzę, że to pomysł podsunięty przez Pana Boga, dlatego się tą inicjatywą dzielę. Pięknie byłoby, gdyby nas, omadlających odchodzących księży, było więcej. Przyda im się ta modlitwa 🙂
      Błogosławię! +

    • księdza.pl pisze:

      Cieszę się! Wierzę, że to pomysł podsunięty przez Pana Boga, dlatego się tą inicjatywą dzielę. Pięknie byłoby, gdyby nas, omadlających odchodzących księży, było więcej. Przyda im się ta modlitwa 🙂
      Błogosławię! +

  • Mater misericordie pisze:

    A co jeszcze można zrobić gdy takiego odchodzącego ma się wśród najbliższych? Kiedy jeszcze nie jest za późno, kiedy jeszcze kapłaństwo nie podeptane, wiara nie stracona, dusza nie potępiona…

    • Księdza.pl pisze:

      Dusza nie będzie potępiona, jeśli będzie wołać o Miłosierdzie – wszak nawet „były” ksiądz może iść do Nieba, to Boże sprawy, bo przecież Pan Bóg jedyny tak naprawdę zna nasze serce. Myślę, że pomocą – poza rozmową, towarzyszeniem, byciem – może być modlitwa za wstawiennictwem św. Teresy Wielkiej. Ona uratowała pewnego księdza od niebezpiecznego związku z czarownicą i w sumie dzięki jej interwencji umierał pojednany z Bogiem.
      To bycie obok – pozornie małe i nieznaczące – jest szalenie ważne. Czasem nam, księżom, potrzeba po prostu pewności, że nie jesteśmy sami, że są Ci, którzy mocno nam kibicują. Ale jednocześnie trzeba pamiętać, że każdy decyzję ostateczną podejmuje sam – i nawet mimo najszczerszych chęci czasem nie da się kogoś zatrzymać. I wtedy – jak pisałem we wpisie – trwać na modlitwie i obok trzeba tym mocniej.

  • Anna pisze:

    Nie wiem dlaczego dziś trafiłam na ten temat, dla mnie bardzo bliski, bo sama zaczęłam się codziennie modlić od czerwca br ( adaptowałam duchowo ks. Piotra w akcji prowadzonej od kilku lat przez DDAK) za kapłana, opiekuna naszej Wspólnoty OwDŚ, który odszedł z kapłaństwa. Ufam, że moja modlitwa jak i modlitwa Margaretki za Niego wspomoże mu podjąć kolejną odważną decyzję z godnie z wolą Bożą. Cieszę się, że ksiądz proponuje ostatnie czwartki za kapłanów pogubionych w wierze.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *