święty (i) bloger

Pamiętnik ofiarowany przez mamę. Zapał przy początku – i później po każdej dłuższej przerwie. Proste przemyślenia, szukanie stylu. Nieśmiałe notatki z życia. Chyba to znam.

Pamiętnik zaczyna się bardzo prosto – od Maminej dedykacji. I od kilku pogwiazdkowych wrażeń. A potem – strona za stroną, rok za rokiem płynie historia życia młodego chłopaka, znaczona radościami i trudami, pośród śmierci brata, zwykłych tęsknot i uśmiechów Pana Boga. Życie jak wiele innych – i może dlatego piękne, bo zwyczajne, a święte. Bo daje nadzieję, że nie trzeba wcale fajerwerków, żeby wbiec do nieba.

Bł. Stefan Wincenty Frelichowski – ksiądz, męczennik, harcerz. Przez święcenia – mój brat w kapłaństwie. Dokładnie 70 lat temu zapukał do nieba. Nasz Święty Tygodnia.

Nie byłem harcerzem, więc pewnie dlatego ten rys jego życia jest mi mało znany. Choć poniekąd przez harcerstwo Frelichowskiego poznałem – mój kuzyn, święceniami starszy o dwa lata, miał bł. Stefana Wincentego na obrazku prymicyjnym. Widziałem wtedy tylko tyle, że ten błogosławiony ksiądz jest patronem harcerzy. Obrazek zabrałem do seminarium, włożyłem do którejś z książek ks. Wonsa i o Wincentym zapomniałem. Ale najwyraźniej on nie zapomniał o mnie.

Kilka miesięcy po prymicjach mojego kuzyna, podczas jakiegoś seminaryjnego popołudnia, zawołał mnie mój przyjaciel – i z radością dzielił się fragmentami odkrywanego „Pamiętnika” bł. Stefana Wincentego Frelichowskiego. Fragmenty zrobiły na mnie wrażenie, a raz na jakiś czas otrzymywałem kolejne „wypisy” z zapisków kleryka Frelichowskiego. Z podziwem i radością słuchałem o jego duchowych rozkminach, zwłaszcza że podobne sam przeżywałem. I trochę z własnej inicjatywy, trochę z inspiracji owego przyjaciela zabrałem „Pamiętnik” ze sobą na rekolekcje przed święceniami prezbiteratu. Przy okazji przypomniałem sobie o obrazku prymicyjnym sprzed miesięcy – i czułem już (po raz kolejny), że u Pana Boga nie ma przypadków.

Rekolekcje przygotowujące do święceń tętniły radością, ale przeplatane były zimnym potem chyba dość oczywistego strachu czy stresu – i było to doświadczenie wspólne dla całej naszej piątki, przeżywającej ten czas. Otuchą był dla nas bł. Stefan – bo i on przez całą seminaryjną drogę pełen był rozmaitych myśli, tęsknot, które przysłaniały mu tęsknotę za kapłaństwem. Ale dzielny w tym był i zawsze trafiał w ramiona Pana Boga. Jaka to była radość, jakie to było orzeźwienie – mieć tę pewność, że ktoś przeżywał podobne wahania i jest już w niebie, szczęśliwy z podjętej decyzji! Czułem wsparcie bł. Stefana i tuż przed święceniami, i po nich. Dlatego kilka miesięcy po święceniach, chyba już we wrześniu, zaprosiłem bł. Stefana Wincentego Frelichowskiego, mojego brata kapłana przecież, do „duchowej koncelebry” w tajemnicy świętych obcowania; zaprosiłem do tego też bł. Augusta Czartoryskiego i bł. Jerzego Popiełuszkę. Po to, by razem ze mną modlili się każdą mszą – ale także by podczas każdej mszy modlili się i za mnie. O wiarę, o świeżość, o proste serce. Jaka to radość, codziennie modlić się mszą w takiej koncelebrze!

Wracam raz po raz do „Pamiętnika” – i niezmiennie uderza mnie „zwyczajność” spraw, okruchów życia, o których Frelichowski pisał, którymi się dzielił. Nie ma tu żadnych objawień, wizji, wielkich akcji. Jest proste życie ucznia, później kleryka – z całym wachlarzem emocjonalnych odcieni, to prawda, ale wciąż jest to życie proste, bliskie. I chyba właśnie to tak mnie pociąga, cieszy, inspiruje – bo przecież świętość zdobywa się w codzienności. Nie bał się Frelichowski tęsknić do różnych spraw, nie bał się pytać, nawet wątpić. Nie bał się cieszyć, kochać, dziękować. A wszystko, naprawdę wszystko to – oddawał Panu Bogu.

W „Pamiętniku” jest tylko jeden wpis księdza Frelichowskiego – zanotowany w drugą rocznicę jego święceń. Cicha rocznicowa modlitwa, pośród krótkich zdań jedno, ostatnie, które uderza mnie szczególnie: „Boże, chcę być naprawdę kapłanem”. Swoistym „Amen” do tej modlitwy były dalsze lata życia bł. Stefana – aż po męczeńską śmierć. Księdzem na ziemi był ledwie 8 lat. Ale przecież pozostał nim już na wieczność – jako brat księży na całym świecie.

Dziś bł. Stefan Wincenty zorganizował mi piękne obchody jego dnia – trochę trudne, ale duchowo piękne, ważne. I pomógł przez wszystko przejść z Panem Bogiem. Bo świętość zdobywa się w codzienności.

One comment

  • Pat Szponar pisze:

    Jak to czytam, to dziękuję Bogu za Takich Kapłanów, jak Ty! To wspaniałe, że ktoś tak bardzo cieszy się tym, kim jest, że tak szczerze do tego podchodzi, czerpie radość z małych okruszków codziennych sytuacji. Niesamowite. Życzę ciągłego pogłębiania tej Miłości do Boga!

Pozostaw odpowiedź Pat Szponar Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *