W budowaniu domu można napotkać sporo trudności. A to fachowcy, a to kredyty, a to wreszcie pogody – czy raczej niepogody. I jak często taka burza czy fala, wydaje się tak wielka, że budowany latami dom jawi się jako krucha konstrukcja?
Łapałem się na tym niejednokrotnie. W obliczu niebezpieczeństwa, dajesz się porwać nie tylko fali, ale też pewnej fascynacji falą. Bo wielka, bo straszna, bo głośna. I zamiast siedzieć w domu, złapać Pana Boga za rękę, wtulić się w nadzieję – to już biegnę na klif, nie po to by się z falą zmierzyć, ale by bać się jej jeszcze bardziej. Ile razy wpatrywałem się w moje zmęczenie, frustracje czy strachy tak mocno, że zapominałem o Jezusie. A ta obietnica z dzisiejszej Ewangelii, że dom nie runie, bo na skale jest utwierdzony (por. Mt 7,24-27), przecież tak często spełniała się w moim życiu!
Fale przypływają i odpływają, burze przechodzą. Dlatego tym mocniej warto wziąć do serca dzisiejszą Izajaszową zachętę: „Złóżcie nadzieję w Panu na zawsze, bo Pan jest wiekuistą skałą!” (Iz 26,5), żeby w zmęczeniu, strachu, zwątpieniu czy pokusie, nie zapomnieć o Panu Bogu. Przypominają mi się Święci, którzy bez żadnego wstydu, wobec zagrożeń, po prostu biegli od razu do Pana Jezusa – choćby Mała Teresa, która pośród trudnych wyzwań, wtulała się w Jego obecność. Jasne, nie chodzi o to, by lekceważyć zagrożenia – ale by one nie pozwoliły mi zapomnieć, że Ktoś trzyma mnie za rękę. Fala za chwilę nas minie i będzie można dalej budować dom pełen światła.